Było ekstremalnie po raz drugi.
Wszystkim którzy w jakikolwiek sposób mi pomagali
Bardzo Bardzo Dziękuję.
A pomagających była spora grupa.
Wyszło na trasę 227 uczestników.
W naszej diecezji było 5 rejonów i 6 tras.
Już dzisiaj zapraszam na Ekstremalny Różaniec
który odbędzie się w październiku.
A za rok pewnie i EDK też będzie.
Kto jak przeżył swoje EDK, to może porównać
z ubiegłorocznym wspomnieniem jednego z uczestników
postanawiającym to opisać
i przesłać w formie listu który poniżej zamieszczam.
No i jeszcze tegoroczny baner na pamiątkę...
Oto wspomnienie:
EDK - Nie wiem czy kiedyś prędzej o tym słyszałem.
W zeszłym roku możliwe że po raz pierwszy...
Uznałem że to coś dla mnie... W pewnym
sensie szalona rzecz...
Chciałem iść. Ale w Krotoszynie nie było.
Gdzieś na FB śmigło mi że w Pleszewie jest.
Napisałem do gościa, który za tą trasę
odpowiadał, dowiadując się między innymi terminu.
Termin był skopany bo w piątek przed
niedziela palmowa... A my ze wspólnoty (Wiara i Światło) robimy
palemki.
Kalisz - tak samo. Trochę mnie to załamało.
Ale... (lubię mieć ale)
Dogadałem się z gościem że pójdę prędzej,
liczył mnie jako uczestnika. Mieli wyjście prędzej na sprawdzenie
trasy ale akurat miałem robotę, więc odpadało...
Ale powiedział, że jak sprawdzi to będzie
wrzucał opis na stronę i stamtąd będę mógł sobie ją ściągnąć.
Nadszedł mój piątek... Siostra zawiozła
mnie do Pleszewa i wyruszyłem... Mama też jechała mnie odwieźć i
mówiła że głupi jestem, bo po całym dniu w pracy jeszcze w nocy
chce iść 40 km.
Ale że ja uparty jestem i spodobał mi się
pomysł EDK więc uznałem że pójdę...
No... Pleszew a nie Kalisz też z racji tego że
w razie czego znam kilku ludzi z Pleszewa, i w razie szybkiej pomocy
mam do kogo się odezwać, albo wejść na kawę po przejściu.
No więc wyszedłem.
Na telefon nie chciała mi się ściągnąć
mapa, więc miałem wydruk opisu z neta.
Już z pierwszej na drugą stacje zrobiłem
małe kółko i poszedłem trochę naokoło.
Ale później już się łapałem w trasie.
Chyba po 2 czy 3 stacji zaczęło być
ciężko... Nogi zaczęły mnie boleć...
Buty zaczęły wbijać mi się w stopy - a
wziąłem, no przynajmniej wydawało mi się że wziąłem buty które
najlepiej się do tego nadawały.
Aha... Generalnie przedtem chodziłem trochę
wieczorami żeby nie iść nieprzygotowany.
Zabrałem sobie batony, bo wiedziałem że
dzięki cukrowi będę miał energię...
Na jednej ze stacji pod krzyżem na przystanku
zrobiłem sobie postój... Zjadłem... Trochę odpocząłem.
No i szedłem dalej.
Najpierw były psy... Fakt za płotem ale bałem
się że gdzieś wybiegną i zaczną mnie gonić, a ja miałem ledwo
co siły iść...
Później był las... Odczuwałem wielki strach
kiedy przez niego szedłem... Miałem nawet przy sobie nóż który
wyciągnąłem z kieszeni w razie gdyby jaki zwierzak mi wyleciał.
Ej nie... Z racji tego że było ciepło miałem
sandały... Przynajmniej na początku, bo uznałem że raz że ciepło
dwa że w sandałach nic mi nie będzie... Bo co może być w
sandałach?
Ale zaczęły mi się robić odciski.
Jak opowiadałem o tym kumplowi to powiedział
coś w stylu - w sandałach odciski to dziwna sprawa. No żeby mi się
paski poobcierały to jeszcze, ale odciski?
Ale ten las był naprawdę pełen strachu.
Jak z niego wyszedłem to pomyślałem że
chyba nigdy więcej tego nie zrobię.
Doszedłem do następnej stacji i przy kościele
zrobiłem odpoczynek.
Ruszyłem dalej...
Nie wiem czy na kolejnej czy na następnej
ledwo co szedłem...
Nie wiem ile czasu myślałem że już chyba
dalej nie dam rady, że już nie mam siły, że się poddaję...
Położyłem się na przystanku, ledwo co się
ruszałem... Bałem się że ludzie z domów naprzeciwko zadzwonią
na policję że jakiś żul tam jest.
Nie wiem ile trwała we mnie walka... Ale w
końcu padło to zdanie:
„Dobra Boże poddaję się”
Poryczałem się.
Zadzwoniłem do siory żeby po mnie
przyjechała...
I czekałem…
Nie mogąc uwierzyć że nie dałem rady.
Ja.
Ja nie dałem rady…ę
sobie nadzieję wbrew wszystkim i wszystkiemu...
T
później poszedłem Jeszce raz
No więc...
Jak zrezygnowałem ten pierwszy raz to w głowie
miałem, że tak nie może być...
Trochę mnie bolało, że nie dałem rady...
Pomyślałem, że no ostatecznie jest jeszcze
jedna szansa.
Palemki... a jak się wyrobimy z palemkami to
idę.
Siostra mnie zawiozła.
Plusem było to, że już wiedziałem skąd i w
którym kierunku mam iść.
Byłem masakrycznie zmęczony…
Na tym przystanku pod krzyżem, co za pierwszym
razem zrobiłem sobie przerwę, to uznałem, że zjem i się chwilę
kimnę...
Całkiem jak bezdomny (i se myślę, że przez
chwile stałem się takim bezdomnym - ze strachem, że może ktoś
podjedzie, ktoś komu się to nie spodoba i różnie może się to
skończyć)
Miałem się kimnąć z 15 minut, żeby trochę
tylko odpocząć, ale spałem jakąś godzinę...
Chyba obudził mnie przejeżdżający samochód
i zimno. Bo w nocy to ciepło nie było...
Wpadłem na pomysł, ze chyba najlepiej
rozchodzone buty to mam te z roboty... no i trochę to pomogło.
Ale czułem drogę, którą szedłem tydzień
prędzej i tak...
Aha... spałem bez butów, bo myślałem, że
trochę se odpoczną mi nogi i będzie łatwiej iść,
ale to nie pomogło...
Ciężko było nawet założyć buty więc
uznałem, że teraz sandały (wziąłem jej ze sobą tez)
Trochę w nich przeszedłem ale uznałem, że
jednak buty były wygodniejsze…
I znowu był las... ten straszny las...
Jak go widziałem z daleka to już czułem
strach…
Chociaż... miałem tą przewagę nad sobą, że
wiedziałem, że ten las w końcu się skończy... ale i tak szedłem
uzbrojony .
Teoretycznie w głowie powinienem przejść go
szybciej - nie powinna mi się droga przez niego tak dłużyć...
Chwilami myślałem, że ten las tym razem się
nie skończy...
Kolejny przystanek, pod kościołem...
Pierwsza załamka... pierwsze poważne myśli,
że się poddaje...
Ale jakoś się przemogłem.
Dochodząc do następnej stacji widziałem, że
niedaleko jest sklep i myślę, że w pewien sposób był to cud.
Kupiłem w nim wkładki do butów (gdybym
wyszedł normalnie jak wszyscy to ten sklep byłby zamknięty).
Fakt... panie patrzyły na mnie jakoś jak na
jakiegoś dziwoląga, ale nie było w tym nic złego.
Kiedy minąłem miejsce, w którym za pierwszym
razem się zatrzymałem i poddałem, robiąc krok dalej miałem
radochę, że się nie zatrzymałem… i przez kilka kroków za ten
przystanek czułem się trochę jakbym pokonywał kilometry.
Później było już tylko gorzej...
Przyszłą taka masakra, że miałem ochotę
się położyć i powiedzieć Bogu "ja już nie mogę... chcesz
to się zaraz tu położę (znaczy powinno być zaraz tu się jebnę
) a Ty jak chcesz odbierz mi życie...
NADZIEJA...
Naprawdę czasem sam nie rozumiem jak mogę
mieć na coś nadzieję - jeśli chodzi o nierealne (pamiętaj, że
nierealne to wcale nie znaczy niemożliwe) rzeczy
nie wiem skąd... pojawiła się we mnie
nadzieja na dojście do końca...
Po... nie wiem ilu metrach nawet buty mnie
bolały....
Chyba myślałem, że walczę wtedy z samym
Bogiem.
Pomyślałem: ja nie dam rady? no to kurwa Boże
patrz!
Ściągnąłem buty i szedłem w samych
skarpetkach.
Nie wiem ile, ale pamiętam, że długo tak
szedłem...
Po drodze spotkałem dwóch "dziadków"
jeden z nich na rowerze... poza tym, że zapytał gdzie idę i o
drogę pytał, pamiętam, że powiedział że gdyby nie coś tam to
też by poszedł. Kawałek mi towarzyszył nawet.
Drugi jechał samochodem. jak się zatrzymał,
zapytał dokąd idę... chciał mnie podwieźć, ale podziękowałem.
Nie wiem czy mu to powiedziałem ale w głowie
miałem "ja muszę iść".
Chociaż kusiło, żeby skorzystać z podwózki
chociaż kawałek.
Mam wrażenie, że dopiero jak odjechał
zrezygnowany moją odmową, to dopiero zauważył, że idę bez
butów.
Choć z drugiej strony pomyślałem, nawet nie
to że może Bóg mi podesłał pomoc, chociaż to też pomyślałem,
ale bardziej miałem w głowie, że nie pomogłem mu zrobić dobrego
uczynku.
Dzisiaj wiem, że sama jego propozycja już nim
była.
Za obu tych panów na mojej drodze dziękowałem.
Szedłem dalej...
Pamiętam, że wchodząc do Pleszewa
pomyślałem, że niby już ale jeszcze nie koniec
duży kawał miasta szedłem jeszcze bez butów
Później je założyłem... trochę, żeby
ludzie dziwnie nie patrzyli - była już dawno sobota, ludzie na
zakupach i w ogóle.
No i czułem, że stopy mam poodbijane trochę
W butach była amortyzacja jednak, ale mimo to
człapałem się powolutku.
Powolutku, ale wciąż szedłem.
Jak doszedłem do końca powiedziałem coś w
stylu "mówiłem Ci że jestem uparty i jak Ci powiem, że coś
zrobię, to tak łatwo się nie poddam".
Zanim usiadłem zadzwoniłem, żeby po mnie
przyjechała siostra...
Ściągnąłem buty i pomyślałem, że teraz
pewnie zabawnie wyglądam
nawet dziury w skarpetce miałem.
Wgle na dzień dobry usłyszałem od mamy chyba
jak mnie zobaczyła "jak ty wyglądasz".
A ja byłem szczęśliwy że mi się udało.
Jak się zobaczyłem w domu... normalnie
półtora nieszczęścia.
Ale oczy były pełne radości, zmęczenia i
podziwu.
No fakt... miałem pęcherze na stopach pełne
krwi, ale.... miałem to gdzieś :):):)